czwartek, 31 grudnia 2015

Kolorowy wsysacz stresów wszelakich - part 1

Nie, blożek nie umarł, jako i ja nie umarłam (jeszcze) i nie emigrowałam robić incognito kariery w Holyłód (jeszcze). Ku mojej ogromnej rozpaczy nie emigrowałam też na Biegun w celu prowadzenia pustelniczego życia hodowcy reniferów.
Po prostu się popsułam i spędziłam ostatni kwartał tego roku na próbach naprawiania się. Na szpitalnym żarciu utyłam niczym prosiątko, a czy naprawiłam się skutecznie - się okaże. Póki co wypis dostaję równiutko w Sylwestra, więc, niestety, zeszłoroczne ambitne plany pod tytułem "Za rok Londyn choćbym miała paść" (choć i tak 50% spontanicznych postanowień sylwestrowych sprzed roku wykonane, więc nie ma źle), zastąpione zostały warszawską domówką, ale się nie poddaję, a tymczasem sprawdzam czy w ogóle jeszcze umiem poskładać parę literek do kupy  (ucięło mi od dowcipu, wiem, sypię popiół na łeb i obiecuję poprawę!).

wtorek, 13 października 2015

Sesyjnie [2] - Królowa Mórz Północnych, A Raczej Skalniaczka w Skaryszaku

Są takie osoby, z którymi na sesje zgaduję się latami. Odległość, brak piniondza, introwertyzm, lenistwo, a czas leci. Tak było i z Martą. Jak z wyliczeń nam wyszło, zgadywałyśmy się na zdjęcia niemal dwa lata. Jak wreszcie zjawiła się w Wawce na dłużej, umówiłyśmy się na mur, żelazo, beton. Stylówa przygotowana w najdrobniejszych szczegółach, spakowana, obie zwarte i gotowe czekałyśmy na godzinę zdjęć.
Fot. MartaMUA Marta
Więc oczywiście lało, pizgało i sesji nie było.
Marta niepocieszona wróciła "nad morze", a ja z pewną dozą obaw i lęków w sercu mym zerkałam na kurczący się zapas karteczek w kalendarzu. Innymi słowy lękałam się, że mnie przepizga i zawieje na śmierć, stylówa zaplanowana raczej letnia, a ja nie młodnieję i odporność coraz mniejsza.
Więc oczywiście nie bacząc na ziąb i ciężkie chmury spotkałyśmy się tydzień później.
Ale bez spoilerów...
Kole 8 dostałam smsa od wizażystki - "Bydzie sesja?". Nie wiem czy bydzie, za oknem plucha, stopni osiem, a pani fotograf szaleje fotograficznie na innej sesyi i nie wiem co robić. To czekamy. Pani fotograf zadecydowała, że choćby niebo nam się na łeb zwaliło, kosmici zaatakowali Skaryszak i oblazły nas wściekłe trzmiele - focimy!
No to jak focimy to focimy, i kole 15 zjawiła się u mnie Marta. Ale nie tamta Marta, tylko inna Marta, wizażystka, która usłyszała magiczne zdanie "zdaję się na ciebie", oczy jej się zaświeciły radośnie.

wtorek, 6 października 2015

Sesyjnie [1] - Jak zrobić dobre foty na warszawskiej Starówce...?

Mało piszę, bo mi się nie chce, choć w sumie mam o czym (nowe ciuchy, stare ciuchy, 10 przykazań vol. 2, wymądrzeń stosik i parę relacyj fotograficznych). Ambitnym by się chciało być, TFU!rczym, mądrze pisać, dowcipnie niczym i10 i z ripostą celną jak analizatorki blogasiów. Ale ni ma tak łatwo...
Podążę więc wytartą ścieżką działań mniej-więcej chronologicznych, a w meandry filozofii i historiozofii życia codziennego zagłębię się, jak mnie najdzie (wena).
Fot. Katarzyna Mikołajczak
Zaczęło się, a jakże... od wpisu na fejsiuniu. Kaśka (Polly poleca) poszukiwała dziobaków do sfocenia we Wawie, więc na spontanie zaproponowałam fotograficzne randez-vous po ponad rocznej przerwie.
A ponieważ na liście "To do" mam dwadzieścia osiem pomysłów, to... zrobiłyśmy coś kompletnie innego.
No bo kto artyście zabroni? 
Miała być jedna stylówka, ale ponieważ nie mogłyśmy się zdecydować, która - wzięłam obie.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Dziesięć przykazań... lumpeksowicza.

Uwaga.
Dziś będzie wpis bez obraskuf.
Improwizując spróbuję stworzyć dziesięć złotych zasad łażenia po lumpeksach, jako weteran z wieloletnim doświadczeniem :P.Może powinnam w ogóle zacząć organizować kursy i trzepać na tym grubą kasę?
Fakt faktem, po lumpach łażę hobbystycznie od lat (jedni zbierają znaczki, inni łażą po punktach odzieży używanej... ot, różnorodność społeczeństwa). Do tego stopnia, że ciuchów mam już pewnie ze cztery tony i prawdopodobnie ktoś kiedyś znajdzie moje zwłoki i w rubryczce "Przyczyna zgonu" wpisze "Uduszona odzieżą". Drugim efektem ubocznym tej formy rozrywki jest fakt, iż nie jestem już w stanie kupować w normalnych sieciówkach - takie toto drogie, takie nudne, takie... bylejakie. Bleh.
Wadą jest, że to uzależnia, a adrenalinka polowania powoduje, że łatwo wylądować z czterema kartonami zbędnej odzieży w piwnicy i pustym portfelem (nie przesadzam).
Nad zaletami lumpeksowania nie będę się rozwodzić, nie czas na to i miejsce. Zakładam, że jak już ktoś tu wlizie, to po lumpkach łazi/chciałby łazić, ale nie umie i duszą i sercem pragnie ratunku i porady w kwestii tej skomplikowanej sztuki. Nie podrzucę też swoich ulubionych adresów - głównie dlatego, że żadna kucharka sekretów swoich przepisów nie zdradza :P, ale poza tym także dlatego, że lumpki zmiennymi są (zarówno w kwestii pojawiania się i znikania, jak i asortymentu - bywa, że się "psują" lub w ujowatym, zdawałoby się, przypadkiem się wyłapie perełkę), a każdy człek potrzebuje czegoś innego, i te, które są cacane dla mnie, mogą być kompletnie nieinteresujące dla kogoś innego (kto, na przykład, szuka markowej odzieży w dobrych cenach, a nie kapeluszy).
Okej, to teraz czas na 10 przykazań lumpeksowicza (totalnie improwizowane, kolejność przypadkowa).

piątek, 14 sierpnia 2015

O "tfp" słów kilka. Tak, ja też.

Wokół sławetnego "te ef pe" narasta ostatnio taka ilość stężonego absurdu, i to atakującego z obu stron barykady, że nie wytrzymię i też wyrażę swą szlachetną opinię w temacie. Bo im więcej ogłoszeń na fejsiuniu widzę, im więcej wiadomości dostaję i im więcej rozmawiam ze znajomymi, tym niżej mi tzytzki opadają i tym bardziej trafia mnie szlag. W każdym wypadku z nieco innego powodu, ale każdy sprowadza się do jednego - ludzie nie mają pojęcia co to jest tfp tudzież używają tego zwrotu do cyckania innych ludzi na potęgę.
Inna kwestia, że ludzie się cyckać często dają.
Sama idea tfp wydawałaby się prosta jak budowa cepa. Ale że nie od dziś wiadomo, że "Idiokracja" to nie komedia, tylko bardzo trafna obserwacja, coraz większa część ludzkości totalnie tej oczywistości nie kuma (albo, co gorsza, kuma i z premedytacją wykorzystuje głupotę innych. Fe, nieładnie). Otóż, tfp mamy wtedy, gdy dwie osoby (lub wiency) reprezentujące podobny poziom i mające równy wkład w sesję, umawiają się na foteczki, które obu stronom (lub wiency) przyniosą podobne, raczej niefinansowe korzyści. Czyli rozbudowujemy sobie portfolio, zbieramy lajki na fejsiuniu tudzież lubciamy podobną estetykę, mamy zayebisty koncept i robimy zdjęcia for fun. Proste, prawda? Fotograf wnosi swoje umiejętności cykania fotek i sprzęt, modelka wnosi swoje umiejętności wyginania się i robienia min, swój wygląd (w teorii zadbany i ładny) i zwykle kawałek swojej szafy.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Nowości ciuchowe vol.1

Pomiędzy dziewięcioma napoczętymi miesiąc temu mundrymi, ambitnymi postami pełnymi (w planach) celnych wniosków, obserwacji i inszych spostrzeżeń na temat światka fotograficznego, filmowego i światka w ogólności (kiedyś je skończę), w oczekiwaniu na "wenę" i korzystając, że wreszcie nie jestem wampirem zapiekanym w sosie własnym - przylansuję się szafą. Tzn nowościami w tejże, albowiem Lumpexia, Bogini Odzieży Używanej W Dobrym Stanie I Polowania Na Okazje Życia była w ostatnich miesiącach dla mnie bardzo łaskawa i udało się za relatywnie całkiem przyjemny pieniążek wzbogacić biedne, przeciążone szafy o kilka perełek (szafy wkrótce założą związek zawodowy i w ramach strajku przygniotą mnie śmiertelnie stosem ciucha) (proszę nie pytać, gdzie udało mi się zdobyć kiecuchy, żadnej nie znalazłam w H&M :P Część wyszperana w lumpeksach, część w internetach na allegrach i vintage-wyprzedażach online. W większości przypadków, co gorsza, nie pamiętam które gdzie :P ).

środa, 5 sierpnia 2015

No valid is broken - Castle Party 2015 vol. 2

Na fali dorocznych, tradycyjnych pocastlowych gównoburz "fani muzyki" vs. "lansiarze", zainspirowana typowym morzem narzekań na wrażenia odzieżowe, postanowiłam yebnąć post odzieżowy.
Nie no, dobra, żartuję, i tak miałam go yebnąć. Ale poczułam się zmotywowana.
Swoją drogą tradycja owa jest dla mnie tyleż zabawna, co i niepojęta. Rok  rok pojawia się ten sam temat, odkąd pamiętam historią lansiarstwa mego (a i w sumie przed, albowiem exexex wyrwany podczas pierwszego mojego Castla uważał, że jedyną słuszną formą zabawy na zamku jest stanie na dziedzińcu w spranym polarze/tiszercie, z założonymi rękami i marsową miną, w absolutnym bezruchu. Wszelkie elementy tańca i nieworkowatej odzieży godne są głębokiej ghothytziej pogardy. Ah, młodości, nie wracaj jednak przypadkiem). "Pozerzy", "lansiarze", "przebierańcy", "przyjeżdżają tylko polować na paparazzi" i kilometrowe elaboraty o tym, jak to oni gardzą i jak to oni nie rosumią i w ogóle na psy schodzi, panie, cała ta subkultura, # scenaumiera i chodźmy na basen. Nie ogarniam mym małym rozumkiem co komu przeszkadza i co kogo obchodzi, co inni robią na festiwalu... nawet jeśli faktycznie jest grupa osób przyjeżdżających li i tylko na lans - na wszelkich bogów i różowego jednorożca też - co komu do tego?
Tak czy siak, dało się odnotować dwie prawidłowości potwierdzone kilkoma latami wnikliwych apolonowych obserwacji.
1) Hejt jest totalnie jednostronny. Jak żyję nie widziałam, żeby zwyubierańcy pisali posty w stylu "O masakra, ten koleś w tych dżinsach wygląda jak obwieś", "a ci to tylko by na polu siedzieli i chlali" czy cokolwiek.
2) Wszelki "dialog" zwykle kończy się wraz z chwilą, kiedy to pojawia się temat okołokoncertowy, i jedyne, co potrafią powiedzieć to "Paradise Lost!" (tudzież odpowiednik haedlinerowy z lat minionych) i okazuje się, że kiedy to lansiarscy lansiarze bujali się pod sceną, okazjonalnie robiąc sobie przerwę na fotki, "fani muzyki" do 20 pluskali się w basenie, bo znajomi, piwerko, upał, niechcesię, "alesięwczorajnayebałemhehe". I żeby nie było, że piję do mieszkańców pola namiotowego jako takich, bo, jak mniemam, jest to jednak hałaśliwa mniejszość (as always). Zresztą, nawet jeśli ktoś się pluska do 20 i wyłania się tylko na headlinera... wisi mi to. W zasadzie, póki nie sika mi się na głowę (w przeciągu 12 lat niestety dwa incydenty bolkowskie z moczem w roli głównej :( ), nie łapie za cycka i nie próbuje obić mordy - jest mi doskonale obojętne w jakim konkretnie celu i odzieniu kto przybył.
Tylko bardzobardzo usiłuję rozgryźć, czemu innych tak bardzo interesuje (boli?) mój cel i przyodziewek :P.
Ale, ad rem, bo się Apolon rozpisał dygresją.

wtorek, 28 lipca 2015

No valid is broken - Castle Party 2015

Emocje trochę opadły, połowa szczegółów zdążyła zapewne już wylecieć z pamięci, zakładamy więc, że zostało tylko to, co ważne.
Oto bardzo subiektywna i bardzo chaotyczna relacja z Castle Party ad 2015 by Apolon.
Zaczynając od końca, czyli że od podsumowania - było to najdziwniejsze CePe ever, a z obliczeń na tłustych paluchach wynika, że już apolonowe dziesiąte (rocznicowo!). Było też dowodem, że Castle Party to jakaś inna, oderwana od czegokolwiek odnoga spodni rzeczywistości, albowiem co by się nie działo i jak źle by nie było, Apolon i tak będzie się bawił zajebiście (dużo niefajnych kawałków się pojawiło, dużo. Ale nie poświęcimy im uwagi w tym odcinku, dziękujemy bardzo za uwagę).
Pogawędka z Nabuchodonozorem
CZWARTEK
Źle się już zaczęło. Transportowy chaos w przeddzień wyjazdu i krążenie taksówką po całej Warszawie (nauczyć się: Apolon zawsze ma rację, zwłaszcza wtedy, kiedy wolałby jej nie mieć. Powtórzyć. Zapamiętać). Jednak po otarciu piany z ust i pogawędce z Nabuchodonozorem jakoś się wzburzone nerwy ukoiły (mogło w tym dopomóc wino zacne musujące from Biedronka) i wąpierze poszły spać.
I nie mogły spać, przynajmniej część żeńska.
Na CP część żeńska już wyruszyła niewyspana. Tylko po drodze jakoś o tym zapomniała. Droga upłynęła na nader niegotyckich rechotach i dużej ilości zacnej muzy serwowanej przez dj kierowcę Kasię.
I tak oto zjawilim się, po roku, w Bolkowie. Polcia wysiadła z autka przed nowym w mieście marketem marki Dino, rozprostowała tłuste kopytki, spojrzała na zamek ten sam co zawsze, z tą samą co zawsze łopoczącą smętnie płachtą i odczuła w piersi gromkie "I'M BACK!". I aż łezka samotna kryształowa zaszkliła się w kąciku polcinego oczka.
A potem poszliśmy zwiedzać Dino i nabyć podstawowe artykuły śniadaniowe. I nie tylko.
A potem ruszylim w miasto, dając się pochłonąć castlowej atmosferze i nie było już czasu na łzy i wzruszenia, bo z za dużą ilością ludzi trzeba było się witać. Czwartki, ogólnie, nie obfitują w polcinej historii w szczególnie epickie wydarzenia. Zamek --> karnecik (kolejny rok z rzędu wygrany, a co. Opłaca się być lansiarzem. Podziękowania dla CityFun24 za docenienie wampirzych starań) --> kościółek do oporu. W tym roku jedynym czwartkowym postanowieniem było: zapamiętać go. Gdyż, niestety, niechlubną tradycją apolonowych castlów jest luka w pamięci z czwartku na piątek. Za dużo znajomych, za dużo... Pewnym zaskoczeniem okazała się atakująca znienacka wiadomość od czesko-norweskiego castlowego przyjaciela, którego Apolon się nie spodziewał, a który napisał "Dzie Apolon? Bo my pod kościołem, Apolon przyjdzie jak jest w rejonie", czym przerwał pre-degustację nalewek w Kotobusie (Kotobus). Apolon zagarnął więc Wąpierza i podreptali posłusznie.

wtorek, 16 czerwca 2015

A burrito burrito burrito [2]

Dziś będzie króciutko, bo, jak obiecałam sama sobie, o pierdach nie piszę, a na większe tematy nie mam tak zwanej "weny" (miałam dziś, z nielekkimi oporami, wystąpić w spocie politycznym pisu. Aktor to kurwa, wiem. Po dokonaniu niezbędnych ustaleń i umowie ustnej z panem jakimśtam przez telefon miałam czekać tylko na sesemesa z godziną rozpoczęcia zdjęć. I tak se czekam na niego do tej pory... uznajmy to za siłę wyższą, znak z niebios i kolejny powód, żeby nie lubić pisu. Bo przecież nie potwarz od rzeczywistości, dzietam). Więc, mając "wenę" tam, gdzie plecy nazwę swą szlachetną tracą, pochwalę się Bardzo Poważnym Filmem Dokumentalnym, jaki stworzyliśmy ostatnio w bardzo zacnym teamie. Bardzo Poważny Film Dokumentalny opowiada o homo burritus i jest rewolucją w dziedzinie nauk wszelakich. Kto wie, może powstanie kontynuacja. Enjoy watching!

niedziela, 31 maja 2015

Zen - tu nie bywam

Zgodnie z przewidywaniami, po widowiskowej górce nastąpił (niewidowiskowy, niestety) dołek. Całokształt niechaj zobrazuje ten oto obrazek.
Tym razem po lewej stronie skali.
Źródeł - miszcz
Niechaj za całość dzisiejszej mej mądrości odpowie fakt, że największym osiągnięciem minionego tygodnia było odkrycie, że nadal, mimo starczego sadła, jestem w stanie wykonać akrobację pt "mostek z siadu płaskiego na dupie" i następnego dnia się poruszać.
I mnie nic nie boli.
Wow tak bardzo.
Osiągnięciem drugim jest uknucie terminu "kluske fatale", gdyż albowiem im bardziej jestem

czwartek, 21 maja 2015

Od wonnych bzów, szalonych bzów... aż dostałam kataru.

Wszyscy kochają bzy, tak samo jak wszyscy kochają brytyjski akcent i żelki (jeśli nie kochasz, znaczy, że z pewnością jesteś podstawionym reptilianinem i lepiej się nie przyznawaj).
Też je kocham, maniakalnie wręcz, w związku z czym znów wymknęłam się na parę dni do domciu, siedzieć pod drzewem i ćpać wonie.
Bzy są dobre. Nie dość, że pachną nieziemsko, aż fala zapachu podczas wychodzenia na ogród za każdym razem niemalże zwalała z nóg i szło się kwieciem ujarać, to jeszcze dobrze się kojarzą.
(tak wygląda bez. Mam takich zdjęć mniej więcej milion. Znów w tym roku zostawiłam bzową sesję na ostatnią chwilę, a polcine prywatne prawo Murphy'ego mówi, że zawsze, jak się coś zostawi na ostatnią chwilę "żeby akurat w sam raz zdążyć" coś musi yebnąć)

środa, 13 maja 2015

A burrito burrito burrito

Miałam opisać epicko, poetycko i dramatycznie miniony mój weekend, gdyż zaiste w historii mojej prywatnej... no cóż, przejdzie do historii.
Ale nie opiszę.
Fotka dokumentująca
W każdym razie, jest środa, a ja nadal jestem pełna energii do życia, inspiracji, i chęci do działania. I dobrze bardzo, niech tak zostanie, bo z takim kopem energetycznym to wkrótce wjadę na Mount Everest na wrotkach.
Albo coś tęgo yebnie i spadnę z tych wysokich wyżyn na twarz. Co, bez wątpienia, również będzie widowiskowe.

środa, 6 maja 2015

Warsaw, sweet Warsaw

I tak oto przemieściłam się z powrotem do Warszawy, która to powitała mnie ciepłym wiosennym deszczem. Magnolie, czereśnie i popierdujące koty zaś zamieniłam na widoki praskich kamieniczek. Lubię tą moją burą Pragę z całą jej egzotyką i własnym ekosystemem mieszanki żulików z ahtystami.
(widoczek z mojego okna w Mansardzie w wypaśnej kamienicy, prosto na ul. Tagrową - tzw "lumpeksowo wielkie")

Na ścianie, dokładnie naprzeciwko mojego centrum dowodzenia wszechświatem, wiszą motywacyjne

poniedziałek, 4 maja 2015

Ogródkowo dekupażowo

Majówka - checked. Nawet grill był, bo jak wiemy, majówka bez grilla się nie liczy. Szczerze mówiąc, nie lubię takich przedłużanych weekendów, majowego zwłaszcza. Nagle cały kraj, naraz i solidarnie, dyszy żądzą urlopu, odpoczynku na łonie i wyjechania z miejsca zamieszkania celem przemieszczenia się gdziekolwiek. W domach zostają tylko frajerzy i looserzy! - więc cały kraj i przyległości wypełniają się hurtowymi ilościami niedzielnych turystów, a fejsbukowe tablice - galeriami zdjęć pod tytułem "zazdrośćcie mi, ruszyłem zad z domu!".
Żeby nie było, nie jestem frajerem i looserem, też się przemieściłam. Zaszyć się w czeluściach rodzinnej wioski. No i zrobić grilla, oczywiście. No ale nieważne, było minęło, ludzie powrócili do domostw i obowiązków, a ja dalej się zaszywam.
Dziś będzie więc tak bardziej codziennie i relacjonująco. "Drogi pamiętniczku, tak minął mi mój dzień..."
 Dzień zaczął się od walki. Leń na lewym ramieniu rzekł takoż: "Obczaj to słonko, słonko, idź po leżak i nie rusz się spod czereśni do wieczora, korzystaj póki się da". Pracuś na ramieniu prawym zaś dźgnął mnie w wyrzut na sumieniu i kazał się zająć czymś produktywniejszym niż obrastanie tłuszczem i rozwiązywanie sudoku (btw nauczyłam się rozwiązywać sudoku. Czyż nie jest to wystarczający sukces?). Nim ta wyimaginowana dwójka zabrała się do walki na gołe klaty w kisielu, postawiłam na kompromis, i urządziłam sobie pod tą czereśnią dekupażową minipracownię.
(tak, tu właśnie udokumentowano tę ciężką walkę)

sobota, 2 maja 2015

Weekend majówkowy w pełnej krasie, rodzinnie obżarłam się własnoręcznie produkowanym sushi, a koty mnie solidarnie obsiadły, można więc coś napisać. Na rozruszanie - temat stary i przewałkowany już milion razy - czyli Paganarium (ze strony lewej waszych szlachetnych monitorów link do fanpejdża, jakby ktoś się zaplątał przypadkiem itd etc.) (kiedyś pewnie ogarnę jak zrobić link bezpośrednio w tekście) (w scenariuszach należy unikać nadmiaru nawiasów. Serio).
O robieniu filmów non-profit w Polsce pewnie można by napisać niejedną szaloną powieść i niejeden szalony film, ale wszyscy, którzy mogliby to zrobić, chwilowo są siwi, martwi albo leczą się z uzależnienia od kofeiny w ośrodku zamkniętym. Pewnie jak skończę pilotowy odcinek mego dzieua, dołączę do tego zacnego grona.
Bo tak, pilot powstanie (nie, nie wiem kiedy. Ma ktoś 6 tysięcy na zbyciu? Nie? Szkoda). I tak, to niestety normalne, że projekty niekomercyjne ciągną się jak Smród za Paskudnym Starym Ronem, a podstawowym problemem jest, oczywiście kasa (czy też raczej jej brak). Czynnik ludzki i złośliwe siły wyższe takoż. I obserwacje z doświadczeniem połączone mówią, że to nie tylko nasz paganariumowo wampirzy problem, a raczej typowa bolączka "młodych zdolnych i ambitnych". Teksty w rodzaju "nie wierzę, że wam się to uda" są na tyle częste, że niestety są już totalnie obojętne (może ktoś wymyśli coś nowego, bardziej motywującego? Cokolwiek? ). Liczę jednak, że jak już ruszymy z jakimś wspieramto czy inszym crowdfoundingiem, to oprócz malkontentów pojawi się i grono optymistów (nad kampanią trwa tak zwana "praca logistyczna". Jakie "nagrody" byłyby zachęcające dla potencjalnych sponsorów? Autograf na cycku czy kolacja przy świecach z głównymi bohaterami?).
Niejedna smętna (i nie tylko) refleksja odnośnie pracy Glusiów Filmowców pojawi się pewnie przy okazji opowieści z kolejnych planów zdjęciowych. A na razie zostawiam pierwszy (i na razie jedyny) teaser, dla tych wszystkich osób, które przybędą tu jak blogaś będzie już Sławny I Bogaty.

piątek, 1 maja 2015

Na starość mi się blogasia zachciało... No dobra, w sumie nie na starość, bo myśl owa krążyła mi gdzieś z tyłu łba już od paru latek, ciągle tłamszona przez "Ale o czym, psiamać, ja mam pisać?!". I... nie, nadal nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie. Ale coraz więcej różnych, mniej lub bardziej mądrych (zwykle mniej) przemyśleń mi się przewija, więc chwilowo ideą jest coś pomiędzy "perypetie bezrobotnej aktorki" a "powrotem do źródeł blogowania" czyli internetowym pamiętniczkiem o charakterze doskonałego grochu z kapustą. W jakim kierunku się to potoczy (i czy w ogóle się potoczy, bo na razie nie ogarniam lvl hard) - się zobaczy.
PS. Wwygląd blogasia jest w pełni celowy i świadomie wybrany - courier new i prostota białego tła mają nasuwać silne skojarzenia ze stroną wyjętą ze scenariusza. Oczywiście, nie ma to nic wspólnego z faktem, że totalnie tego wszystkiego nie ogarniam.