piątek, 14 października 2016

Sesyjnie - STEAMPUNK LOCOMOTIVE

W przededniu kolejnego zbiorowego plenerku uznałam, że czas najwyższy wrócić myślami do plenerku poprzedniego.
Fot. Bogumił Bar
Na sesje grupowe chodzę rzadko. Na sesje grupowe otwarte - niemal nigdy, przypadkowość jest dla mnie zbyt duża, zbyt duży chaos połączony z niepewnością efektów (jakie będą i czy w ogóle - drodzy fotografowie, modelka też człowiek, i jeśli nie będziecie dzielić się z nią efektami pracy, to najzwyczajniej w świecie szybko skończą wam się modelki). Wspomniany plener, mimo, jak dla mnie, bardzo dużej liczby uczestników, był wydarzeniem prywatnym, organizowanym przez znajomą (pozdro, Aśka), co skłoniło mnie do schowania introwertyzmu do szafy i spontanicznego wybrania się na foty (bardzo spontanicznego, szczęśliwie akurat był wakat i miejsce w aucie, bo stylizacyjnie to wystarczyło tym razem sięgnąć do szaf, wyrzucić 3 tony ubrań, zapłakać "Nie mam w co się ubraaaaaaać!" po czym wziąć cokolwiek).
Fot. Bogumił Bar
I, krótko mówiąc, była to jedna z lepszych decyzji jakie w swoim życiu fotograficznym podjęłam.
Steampunk uwielbiam, nadal wprawdzie mam 1/100 poziomu, jaki bym chciała osiągnąć i ogromne braki w dodatkach i rekwizytach, ale powolutku się gromadzą. Stylizację starałam się dopasować do pleneru, jakim dysponowaliśmy - stare podniszczone tabory sugerowały mi, by iść raczej w stronę "steampunkowego westernu", postaci podróżniczki-awanturniczki, nie dostojnej wiktoriańskiej damy. Postawiłam więc na spódnicę z wygodnym rozcięciem, kapelusz z piórkiem i spluwę w kaburze (tak, jestem leworęczna, tak, kaburę mam dla praworęcznych, tak, wiem o tym, won). Przydałoby się więcej skórzanych akcesoriów, ale póki co przerastają mnie finansowo. Wszystko w swoim czasie.
Miejscówka, w której pracowaliśmy, jest kompletnie i całkowicie obłędna. Serio. Jak ktoś nie był - polecam wycieczkę do skierniewickiej Parowozowni (w jesiennej aurze będzie się prezentowała imponująco, poza tym część jest w zadaszonej hali). Jeśli ktoś, jak ja, uwielbia stare pociągi i drepcząc między stuletnimi taborami czuje się niczym w opowiadaniu Grabowskiego - spędzi tam kilka świetnych godzin. Pociągi stoją w "swoim naturalnym środowisku", jak na starym zakurzonym dworcu, a nie w muzeum za szybką, co dla mnie liczy się jako tysiąc punktów na plus - dzięki temu nieco bałaganiarskiemu otoczeniu naprawdę można przenieść się w czasie, a nie zastukać w szybkę.
Fot. Glow of Darkness
Dodajmy do tego sympatyczną i otwartą na ludzi ekipę chętnie odpowiadającą na setki naszych pytań i... mamy miejsce, do którego nieraz na pewno wrócę (w planach bliższych i dalszych mam co najmniej dwie wycieczki).
Organizacyjnie - wielki ukłon w stronę organizatorów - Aśki i Sławka. Dobra robota, nie mam się do czego przyczepić,choć czepiać czasem się lubię.
Dzień spędzony w kreatywnej i pozytywnej atmosferze, ciężko wprawdzie uniknąć tworzenia się "podgrupek" - raz, że fotografowie zawsze są na różnych etapach doświadczenia, dwa - rozumiem, jak ciężko może być się powstrzymać przed zrobieniem kilku ujęć, gdy widzą, że dzieje się coś fajnego. Zdarzało się więc stać bezczynnie podczas gdy kilka osób fociło sobie nawzajem nad głowami jedną czy dwie osoby, były to jednak sytuacje bardzo rzadkie, zresztą w pokojowej atmosferze takie zgromadzenia były rozpędzane zarówno przez organizatorów, jak i samych uczestników (tu też przydaje się zostawienie nieśmiałości w domu - zamiast stać bezczynnie należy po prostu wyhaczyć "wolnego" fotografa/modela i wziąć go pod pachę w jakiś ustronny kącik. Dobrze jest mieć pomysł na kadry, ale nawet jak nie ma, są spore szanse, że coś się urodzi spontanicznie. Stylizacyjnie wszyscy prezentowaliśmy wyrównany poziom, a jeśli komuś nie podoba się moja gęba lub kompletnie nie ma na nią pomysłu - trudno, jego/jej ból, a ja szukam dalej). Nie przydarzyło mi się też na większą skalę coś, czego w tak dużych sesjach nie lubię najbardziej - kilku fotografów, kilku modeli lub co gorsza sama ja, i każdy fotograf z półkola pokrzykuje sprzeczne instrukcje: "Spójrz na mnie!", "Patrz w lewo!", "Głowa niżej!", "Broda wyżej", "Patrz na niego z pożądaniem!", "Mówiłem, patrz na mnie!", "Idź!", "Stój!" - ma się wtedy ochotę powiedzieć "Idźcie wy wszyscy w ciul, ja idę na piwo". Jak widać, przy odpowiedniej kulturze uczestników, ogarnięciu i spokoju wewnętrznym się da - nawet jeśli fotografów jest kilku, a emocje towarzyszące łapaniu idealnych kadrów są spore (bo i emocje były, i dym nieposłuszny, i do moich uszu dotarło chyba kilka drobnych sprzeczek, które jednak nie wpłynęły na komunikację na linii fotografowie-modele w żadnym stopniu).
Także ogromnym pozytywem było to, że plenerowi obce były wszystkie wady sesji grupowych, z którymi zetknęłam się w przeszłości. Jest to też dowód na to, że wszystko jest kwestią organizacji i odpowiedniego doboru ludzi, którzy jako-tako potrafią się i między sobą dogadać, i pilnować. Efektem tegoż jest również to, że w czasie sesji powstało wiele świetnych kadrów, które (z czym, niestety, również bywają potężne kłopoty) nie dość, że ujrzały światło dzienne, to jeszcze zostały mi dostarczone dość szybko i, poza drobnymi wyjątkami (wyjątki wiedzą, że do nich mówię) bez większych walk i próśb. Zostało tylko czekanie na analogi, ale analogom wybaczam wiele i daję im tyle czasu, ile potrzebują.
Fot. Glow of darkness
Największym chyba, a zapomnianym przeze mnie plusem grupowych plenerów jest możliwość opowiadania historii i pozowania w grupach/duetach (o tym się szerzej rozpiszę w przyszłości bliżej nieokreślonej, zbieranie materiałów trwa). Jak pewnie widać, większość fotek ilustrujących moje ględzenie, opowiada historie, jest przepełniona emocjami. Już od dawna to właśnie emocje i opowieść są tym, co chcę przekazywać swoimi zdjęciami, więc tu mogłam się wyszaleć za wsze czasy, niekiedy pewnie włażąc trochę w kompetencje fotografów i bawiąc się w reżysera, ale jednak pewne glusiowe-filmowcowe nawyki mi pozostały (i dobrze, lubię je i będę korzystać z nich do oporu). W ciągu jednego dnia powstało wiele, wiele opowieści, które, choć opowiadane przez tych samych "aktorów" i te same postacie są bardzo różne - od prostych scenek rodzajowych na peronie, po klasyczne sceny morderstw i kochanków (większość fabuł sprowadza się do seksu i trupów, sad but true, ale tak naprawdę to wcale nie sad, bo im silniejsza emocja, tym lepiej dla opowieści, a czy jest coś potężniejszego niż miłość i nienawiść?). Osoby, z którymi pozowałam również dały się porwać opowieściom i wczuwały wrole i sytuacje perfekcyjnie - a że, tak jak i w aktorstwie, czerpiemy od partnera wiele i dajemy sobie nawzajem energię - otwarci współmodele to cenny skarb, który szanuję, doceniam i uwielbiam.
Z ekipą w podobnym składzie spotkam się już niebawem, by zmierzyć się z tematem, z którym mam jakiś ogromny, wewnętrzny problem, chyba pod tytułem "ambicje przerastają możliwości". Przełamanie się i tego lęku, który mnie w tym temacie blokuje od lat, choćby i wyszło na 3- będzie tak czy siak sukcesem. Ale o tym - kiedyś w przyszłości ;).
A tymczasem zapraszam do przejrzenia jeszcze kilku kadrów. Co sądzicie?
ORGANIZACJA: Joanna Kołakowska i Sławomir Tomaszkiewicz
GDZIE: Parowozownia Skierniewice
MODELUJĘ I STYLIZUJĘ SIĘ: mła
MUA: Vanity Delacroix
POZUJĄ ZE MNĄ: AsiaJanekKajaRex,  Kasia
AUTORZY ZDJĘĆ Z WPISU: Bogumił BarGlow of DarknessSzwedacz Photo TripsVi and her artAmadeusz AndrzejewskiKacper Pasicz Art of Light.
Fot. Szwendacz
Fot. Vi
Fot. Kacper
Fot. Amadi
Fot. Glow of Darkness
Fot. Bogumił Bar
Fot. Glow of Darkness