niedziela, 31 maja 2015

Zen - tu nie bywam

Zgodnie z przewidywaniami, po widowiskowej górce nastąpił (niewidowiskowy, niestety) dołek. Całokształt niechaj zobrazuje ten oto obrazek.
Tym razem po lewej stronie skali.
Źródeł - miszcz
Niechaj za całość dzisiejszej mej mądrości odpowie fakt, że największym osiągnięciem minionego tygodnia było odkrycie, że nadal, mimo starczego sadła, jestem w stanie wykonać akrobację pt "mostek z siadu płaskiego na dupie" i następnego dnia się poruszać.
I mnie nic nie boli.
Wow tak bardzo.
Osiągnięciem drugim jest uknucie terminu "kluske fatale", gdyż albowiem im bardziej jestem

czwartek, 21 maja 2015

Od wonnych bzów, szalonych bzów... aż dostałam kataru.

Wszyscy kochają bzy, tak samo jak wszyscy kochają brytyjski akcent i żelki (jeśli nie kochasz, znaczy, że z pewnością jesteś podstawionym reptilianinem i lepiej się nie przyznawaj).
Też je kocham, maniakalnie wręcz, w związku z czym znów wymknęłam się na parę dni do domciu, siedzieć pod drzewem i ćpać wonie.
Bzy są dobre. Nie dość, że pachną nieziemsko, aż fala zapachu podczas wychodzenia na ogród za każdym razem niemalże zwalała z nóg i szło się kwieciem ujarać, to jeszcze dobrze się kojarzą.
(tak wygląda bez. Mam takich zdjęć mniej więcej milion. Znów w tym roku zostawiłam bzową sesję na ostatnią chwilę, a polcine prywatne prawo Murphy'ego mówi, że zawsze, jak się coś zostawi na ostatnią chwilę "żeby akurat w sam raz zdążyć" coś musi yebnąć)

środa, 13 maja 2015

A burrito burrito burrito

Miałam opisać epicko, poetycko i dramatycznie miniony mój weekend, gdyż zaiste w historii mojej prywatnej... no cóż, przejdzie do historii.
Ale nie opiszę.
Fotka dokumentująca
W każdym razie, jest środa, a ja nadal jestem pełna energii do życia, inspiracji, i chęci do działania. I dobrze bardzo, niech tak zostanie, bo z takim kopem energetycznym to wkrótce wjadę na Mount Everest na wrotkach.
Albo coś tęgo yebnie i spadnę z tych wysokich wyżyn na twarz. Co, bez wątpienia, również będzie widowiskowe.

środa, 6 maja 2015

Warsaw, sweet Warsaw

I tak oto przemieściłam się z powrotem do Warszawy, która to powitała mnie ciepłym wiosennym deszczem. Magnolie, czereśnie i popierdujące koty zaś zamieniłam na widoki praskich kamieniczek. Lubię tą moją burą Pragę z całą jej egzotyką i własnym ekosystemem mieszanki żulików z ahtystami.
(widoczek z mojego okna w Mansardzie w wypaśnej kamienicy, prosto na ul. Tagrową - tzw "lumpeksowo wielkie")

Na ścianie, dokładnie naprzeciwko mojego centrum dowodzenia wszechświatem, wiszą motywacyjne

poniedziałek, 4 maja 2015

Ogródkowo dekupażowo

Majówka - checked. Nawet grill był, bo jak wiemy, majówka bez grilla się nie liczy. Szczerze mówiąc, nie lubię takich przedłużanych weekendów, majowego zwłaszcza. Nagle cały kraj, naraz i solidarnie, dyszy żądzą urlopu, odpoczynku na łonie i wyjechania z miejsca zamieszkania celem przemieszczenia się gdziekolwiek. W domach zostają tylko frajerzy i looserzy! - więc cały kraj i przyległości wypełniają się hurtowymi ilościami niedzielnych turystów, a fejsbukowe tablice - galeriami zdjęć pod tytułem "zazdrośćcie mi, ruszyłem zad z domu!".
Żeby nie było, nie jestem frajerem i looserem, też się przemieściłam. Zaszyć się w czeluściach rodzinnej wioski. No i zrobić grilla, oczywiście. No ale nieważne, było minęło, ludzie powrócili do domostw i obowiązków, a ja dalej się zaszywam.
Dziś będzie więc tak bardziej codziennie i relacjonująco. "Drogi pamiętniczku, tak minął mi mój dzień..."
 Dzień zaczął się od walki. Leń na lewym ramieniu rzekł takoż: "Obczaj to słonko, słonko, idź po leżak i nie rusz się spod czereśni do wieczora, korzystaj póki się da". Pracuś na ramieniu prawym zaś dźgnął mnie w wyrzut na sumieniu i kazał się zająć czymś produktywniejszym niż obrastanie tłuszczem i rozwiązywanie sudoku (btw nauczyłam się rozwiązywać sudoku. Czyż nie jest to wystarczający sukces?). Nim ta wyimaginowana dwójka zabrała się do walki na gołe klaty w kisielu, postawiłam na kompromis, i urządziłam sobie pod tą czereśnią dekupażową minipracownię.
(tak, tu właśnie udokumentowano tę ciężką walkę)

sobota, 2 maja 2015

Weekend majówkowy w pełnej krasie, rodzinnie obżarłam się własnoręcznie produkowanym sushi, a koty mnie solidarnie obsiadły, można więc coś napisać. Na rozruszanie - temat stary i przewałkowany już milion razy - czyli Paganarium (ze strony lewej waszych szlachetnych monitorów link do fanpejdża, jakby ktoś się zaplątał przypadkiem itd etc.) (kiedyś pewnie ogarnę jak zrobić link bezpośrednio w tekście) (w scenariuszach należy unikać nadmiaru nawiasów. Serio).
O robieniu filmów non-profit w Polsce pewnie można by napisać niejedną szaloną powieść i niejeden szalony film, ale wszyscy, którzy mogliby to zrobić, chwilowo są siwi, martwi albo leczą się z uzależnienia od kofeiny w ośrodku zamkniętym. Pewnie jak skończę pilotowy odcinek mego dzieua, dołączę do tego zacnego grona.
Bo tak, pilot powstanie (nie, nie wiem kiedy. Ma ktoś 6 tysięcy na zbyciu? Nie? Szkoda). I tak, to niestety normalne, że projekty niekomercyjne ciągną się jak Smród za Paskudnym Starym Ronem, a podstawowym problemem jest, oczywiście kasa (czy też raczej jej brak). Czynnik ludzki i złośliwe siły wyższe takoż. I obserwacje z doświadczeniem połączone mówią, że to nie tylko nasz paganariumowo wampirzy problem, a raczej typowa bolączka "młodych zdolnych i ambitnych". Teksty w rodzaju "nie wierzę, że wam się to uda" są na tyle częste, że niestety są już totalnie obojętne (może ktoś wymyśli coś nowego, bardziej motywującego? Cokolwiek? ). Liczę jednak, że jak już ruszymy z jakimś wspieramto czy inszym crowdfoundingiem, to oprócz malkontentów pojawi się i grono optymistów (nad kampanią trwa tak zwana "praca logistyczna". Jakie "nagrody" byłyby zachęcające dla potencjalnych sponsorów? Autograf na cycku czy kolacja przy świecach z głównymi bohaterami?).
Niejedna smętna (i nie tylko) refleksja odnośnie pracy Glusiów Filmowców pojawi się pewnie przy okazji opowieści z kolejnych planów zdjęciowych. A na razie zostawiam pierwszy (i na razie jedyny) teaser, dla tych wszystkich osób, które przybędą tu jak blogaś będzie już Sławny I Bogaty.

piątek, 1 maja 2015

Na starość mi się blogasia zachciało... No dobra, w sumie nie na starość, bo myśl owa krążyła mi gdzieś z tyłu łba już od paru latek, ciągle tłamszona przez "Ale o czym, psiamać, ja mam pisać?!". I... nie, nadal nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie. Ale coraz więcej różnych, mniej lub bardziej mądrych (zwykle mniej) przemyśleń mi się przewija, więc chwilowo ideą jest coś pomiędzy "perypetie bezrobotnej aktorki" a "powrotem do źródeł blogowania" czyli internetowym pamiętniczkiem o charakterze doskonałego grochu z kapustą. W jakim kierunku się to potoczy (i czy w ogóle się potoczy, bo na razie nie ogarniam lvl hard) - się zobaczy.
PS. Wwygląd blogasia jest w pełni celowy i świadomie wybrany - courier new i prostota białego tła mają nasuwać silne skojarzenia ze stroną wyjętą ze scenariusza. Oczywiście, nie ma to nic wspólnego z faktem, że totalnie tego wszystkiego nie ogarniam.