czwartek, 31 grudnia 2015

Kolorowy wsysacz stresów wszelakich - part 1

Nie, blożek nie umarł, jako i ja nie umarłam (jeszcze) i nie emigrowałam robić incognito kariery w Holyłód (jeszcze). Ku mojej ogromnej rozpaczy nie emigrowałam też na Biegun w celu prowadzenia pustelniczego życia hodowcy reniferów.
Po prostu się popsułam i spędziłam ostatni kwartał tego roku na próbach naprawiania się. Na szpitalnym żarciu utyłam niczym prosiątko, a czy naprawiłam się skutecznie - się okaże. Póki co wypis dostaję równiutko w Sylwestra, więc, niestety, zeszłoroczne ambitne plany pod tytułem "Za rok Londyn choćbym miała paść" (choć i tak 50% spontanicznych postanowień sylwestrowych sprzed roku wykonane, więc nie ma źle), zastąpione zostały warszawską domówką, ale się nie poddaję, a tymczasem sprawdzam czy w ogóle jeszcze umiem poskładać parę literek do kupy  (ucięło mi od dowcipu, wiem, sypię popiół na łeb i obiecuję poprawę!).