środa, 18 maja 2016

O inspiracji słów kilka, czyli pani Elbe polemizuje z Salvadorem Dali

Dziś znów będzie lajtowy przerywnik wymądrzeniowy. Wiem, ostatnio same posty snujące się pseudofilozoficznie i zawierające niestrawne ilości moich osobistych opinii. Ale wszystkie planowe sesje są... no właśnie, nadal w planach, Hermenegilda wybyła na wycieczkę, a ja z wycieczki dopiero co wróciłam (o niej też się pojawi wpis, ale nieco później... raz, że nie mam jeszcze zdjęć, dwa, że był to bardzo niesamowity wyjazd i muszę sobie na razie sama pobyć z tymi wspomnieniami i nacieszyć się nimi bez "dzielenia się ze światem").
Cytat o inspiracji, który mnie zainspirował do pisania o
inspiracji, znaleziony u znajomego fanclubu
A będzie o... inspiracji. Nie będzie to poradniczek jak szukać inspiracji ani nic w ten deseń, nie wiem, czy w ogóle możliwe jest napisanie czegoś takiego. Ot, luźny, wieczorny strumień świadomości na temat inspiracjocepcji, której doświadczyłam scrollując leniwie facebooka kilka dni temu.
Zobaczyłam bowiem cytat przytoczony obok (być może zaiste są to słowa Dalego, albowiem zdarzało mu się niekiedy pierdzielić od rzeczy) i po chwilowym skoku ciśnienia nasunęło mi się w związku z nim kilka refleksji. Tak więc cytat o inspiracji zainspirował mnie do pisania o inspiracjach. Trochę mindfuck, ale w sam raz na mój dzisiejszy nastrój.
Cytat pojawił się na fanpejdżu fanclubu zespołu muzycznego jako, oczywiście, wyraz uwielbienia dla tegoż zespołu. I na tym poziomie faktycznie, niech sobie, od biedy, tak będzie, są prawdziwymi artystami, więc inspirują nas, maluczkich.
Tyle że pół sekundy później pojawia się u mnie "wait, what?!". Bo nie wyobrażam sobie artysty, który nie czerpie inspiracji z tego, co go otacza. Plus, artystów często inspirują ludzie i sytuacje totalnie zwykłe i codzienne... czyli idąc prosto za tokiem rozumowania mistrza Salvadora wyszłoby nam na to, że prawdziwym artystą jest pan Mietek spod monopola, który, załóżmy, dzieląc się ostatnim petem z kumplem Stachem zainspirował znanego poetę Zenobiego Głąba do napisania głębokiego wiersza o przyjaźni, podczas gdy poeta Zenobi, jako ten zainspirowany, prawdziwym artystą już nie jest. Wiem, trywializuję i doprowadzam do absurdu brutalną dosłownością, ale o to mniej więcej chodziło ;).
Ze mnie wprawdzie taki "true artist" jak z koziego ogona harmonijka ustna, ale też w zasadzie cała moja TFU!rczość jest inspirowana. Czymś. Często, owszem, muzyką, dziełami malarskimi, sesjami mistrzów (ostatnio - najczęściej muzyką, mój muzykoholizm wszedł na wyższy level, choć sądziłam, że już się nie da, i zaczynam widzieć ukochane utwory obrazami, które mam ochotę przenieść tak czy owak na ekrany komputerów), ale równie często - prostymi sytuacjami z własnego życia, tudzież sytuacjami widzianymi nawet na ulicy. Wydaje mi się, choć nie czuję się tu adekwatnym przykładem, że "robienie sztuki" to właśnie umiejętność dostrzegania czegoś więcej niż inni w rzeczach pozornie zwykłych, pozwalanie wyobraźni, by zahaczała się na ziarenku inspiracji i z tego tworzyła własne historie czy obrazy. Zresztą, kolejną cegiełkę do ironii niech dołoży fakt, że ów zespół, którego fanów zawiera ten fanclub, nie raz i nie dwa podkreślał znaczenie inspiracji i to, że połowa, jak nie więcej, tekstów powstaje z inspiracji zebranych po różnych krajach w czasie tras koncertowych. Inni "prawdziwi artyści" (dobra, tej definicji nie tykam nawet kijem od szczotki, tak mistrz Salvador napisał, więc i ja tak będę pisała, i basta), których spotkałam przy tych czy inszych okazjach również często opowiadając o tym, skąd im się wziął jakiś pomysł, mówili, co ich zainspirowało do opowiedzenia tej właśnie historii, pokazania tego właśnie obrazka czy napisania takiego właśnie kawałka.
W zasadzie to zawsze ich coś zainspirowało.
I w zasadzie nigdy nie był to Beethoven.
Żeby uniknąć inspiracji trzeba by nie wychodzić z domu, nie spotykać ludzi, nie przeżywać nic, ba, nawet komputera nie odpalać. Tudzież, w opcji drugiej, mieć umysł zamknięty na bodźce zewnętrzne i oczy niedostrzegające ani otoczenia, ani tego, co przeżywamy sami, w środku. Żadna z tych opcji nie brzmi jak przepis na wiekopomne dzieło, prawda? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz