Cytat o inspiracji, który mnie zainspirował do pisania o inspiracji, znaleziony u znajomego fanclubu |
Zobaczyłam bowiem cytat przytoczony obok (być może zaiste są to słowa Dalego, albowiem zdarzało mu się niekiedy pierdzielić od rzeczy) i po chwilowym skoku ciśnienia nasunęło mi się w związku z nim kilka refleksji. Tak więc cytat o inspiracji zainspirował mnie do pisania o inspiracjach. Trochę mindfuck, ale w sam raz na mój dzisiejszy nastrój.
Cytat pojawił się na fanpejdżu fanclubu zespołu muzycznego jako, oczywiście, wyraz uwielbienia dla tegoż zespołu. I na tym poziomie faktycznie, niech sobie, od biedy, tak będzie, są prawdziwymi artystami, więc inspirują nas, maluczkich.
Tyle że pół sekundy później pojawia się u mnie "wait, what?!". Bo nie wyobrażam sobie artysty, który nie czerpie inspiracji z tego, co go otacza. Plus, artystów często inspirują ludzie i sytuacje totalnie zwykłe i codzienne... czyli idąc prosto za tokiem rozumowania mistrza Salvadora wyszłoby nam na to, że prawdziwym artystą jest pan Mietek spod monopola, który, załóżmy, dzieląc się ostatnim petem z kumplem Stachem zainspirował znanego poetę Zenobiego Głąba do napisania głębokiego wiersza o przyjaźni, podczas gdy poeta Zenobi, jako ten zainspirowany, prawdziwym artystą już nie jest. Wiem, trywializuję i doprowadzam do absurdu brutalną dosłownością, ale o to mniej więcej chodziło ;).
Ze mnie wprawdzie taki "true artist" jak z koziego ogona harmonijka ustna, ale też w zasadzie cała moja TFU!rczość jest inspirowana. Czymś. Często, owszem, muzyką, dziełami malarskimi, sesjami mistrzów (ostatnio - najczęściej muzyką, mój muzykoholizm wszedł na wyższy level, choć sądziłam, że już się nie da, i zaczynam widzieć ukochane utwory obrazami, które mam ochotę przenieść tak czy owak na ekrany komputerów), ale równie często - prostymi sytuacjami z własnego życia, tudzież sytuacjami widzianymi nawet na ulicy. Wydaje mi się, choć nie czuję się tu adekwatnym przykładem, że "robienie sztuki" to właśnie umiejętność dostrzegania czegoś więcej niż inni w rzeczach pozornie zwykłych, pozwalanie wyobraźni, by zahaczała się na ziarenku inspiracji i z tego tworzyła własne historie czy obrazy. Zresztą, kolejną cegiełkę do ironii niech dołoży fakt, że ów zespół, którego fanów zawiera ten fanclub, nie raz i nie dwa podkreślał znaczenie inspiracji i to, że połowa, jak nie więcej, tekstów powstaje z inspiracji zebranych po różnych krajach w czasie tras koncertowych. Inni "prawdziwi artyści" (dobra, tej definicji nie tykam nawet kijem od szczotki, tak mistrz Salvador napisał, więc i ja tak będę pisała, i basta), których spotkałam przy tych czy inszych okazjach również często opowiadając o tym, skąd im się wziął jakiś pomysł, mówili, co ich zainspirowało do opowiedzenia tej właśnie historii, pokazania tego właśnie obrazka czy napisania takiego właśnie kawałka.
W zasadzie to zawsze ich coś zainspirowało.
I w zasadzie nigdy nie był to Beethoven.
Żeby uniknąć inspiracji trzeba by nie wychodzić z domu, nie spotykać ludzi, nie przeżywać nic, ba, nawet komputera nie odpalać. Tudzież, w opcji drugiej, mieć umysł zamknięty na bodźce zewnętrzne i oczy niedostrzegające ani otoczenia, ani tego, co przeżywamy sami, w środku. Żadna z tych opcji nie brzmi jak przepis na wiekopomne dzieło, prawda? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz