środa, 13 kwietnia 2016

Script Fiesta dla mnie to...


...no właśnie. To pytanie usłyszałam w miniony piątek już po raz trzeci, i, prawdopodobnie również po raz trzeci, odpowiedziałam coś głupiego. Wielkim mówcą raczej już w życiu nie zostanę, a nadal ciężko mi ubrać w kilka słów te wszystkie emocje i doświadczenia, które towarzyszą mi podczas festiwalu. Z góry więc ostrzegam, że będzie chaotycznie i bardzo subiektywnie.
Script Fiesta to festiwal dla scenarzystów, zorganizowany w tym roku już po raz piąty przez Agnieszkę Kruk ( Storylab - Polly poleca ) w gościnnych progach Warszawskiej Szkoły Filmowej i Kina Elektronik. 

Ostatnie przygotowania. Fot Instagram
Pięć dni intensywnej edukacji, interakcji i inspiracji. Wiedza jest towarem luksusowym i cennym, tu mam okazję zdobyć ją za free. I to dużo wiedzy. Spotkać dużo autorytetów i dużo fajnych osób. Korzystam więc i czerpię pełnymi garściami, bazgrolę tony notatek i wpatruję się w mądrych ludzi z rozdziawioną buzią. Innymi słowy - pięć dni totalnego oderwania od rzeczywistości, które (jak już odespałam solidnie) wypluło mnie, jak zwykle, pełną inspiracji i ciut mądrzejszą.

Dodatkowo, już po raz trzeci (i na pewno nie ostatni), miałam zaszczyt i przyjemność dołożyć swoją cegiełkę do organizacji, i z pełną odpowiedzialnością mogę rzec: "I love this job", nawet jeśli ostatnie dwa tygodnie spędziłam jako niedospany, zakatarzony na maksa człowiek-chaos. Uczę się, jestem w środku czegoś świetnego i jeszcze mi za to płacą - czegóż chcieć więcej? (tak, to jest te pięć sekund, kiedy można mi zazdrościć)
(ok, już)
Nie wiem za bardzo jak podejść do relacji, gdybym chciała opisać każde spotkanie, w którym uczestniczyłam i każdą nową informację, jaką zdobyłam, pisałabym to przez miesiąc i wpis miałby ze dwadzieścia stron. Nie chcę też napisać jednego wielkiego peanu pochwalnego (choć na razie tak to wygląda, pardon me, zaraz wymyślę coś okropnego), bo też ciągle się doskonalimy, znajdujemy niedociągnięcia i widzimy przed sobą drogę do "Script Fiesty idealnej".
Na pewno też po tegorocznej edycji widzę, jak wiele przede mną, jeśli chodzi o moje sesje czytania scenariuszy - źle nie jest, oczywiście (przynajmniej taką mam nadzieję?), ale też urodziło się w głowie kilka konceptów, co powinnam zrobić, aby było jeszcze lepiej :).
Czytanie scenariusza.
Fot. Syrena Pictures (zdjęcie z 2015, ale je lubię)
Dla niewtajemniczonych (taaaaak, myślę, że jakbym pamiętała o tym, żeby się umieścić w katalogu, frekwencja byłaby lepsza... muszę popracować nad autopromocją) czytanie scenariuszy polega na... niespodzianka, czytaniu scenariuszy :). Chętni autorzy podsyłają mi swoje teksty lub ich fragmenty, ja czytam (serio czytam, wszystkie, dlatego fajnie, jak dostaję je ciutek wcześniej), z nadesłanych wybieram kilka (bo muszę, wszystkich się nie da, niestety). Aktorzy (w tym roku zacni studenci WSF) siadają w półkolu, dostają scenariusze i czytają, wszystko jak leci, na biało i bez przerw, a potem wyrażają swoją aktorską opinię na temat tego, co przeczytali (opcjonalnie po nich wypowiada się publiczność, a biedny autor siedzi i słucha, i słucha, i słucha...). Rzecz chyba trochę niedoceniana, a tymczasem ja żałuję, że trochę tak głupio byłoby zgłosić swój tekst samej sobie, bo okazja do usłyszenia swojego tekstu nie melodiami, jakimi śpiewa nam w głowie, a prosto z ust aktorów, którzy czytają go po swojemu i tak jak go rozumieją, jest raczej rzadka, choć doświadczenie zwykle należy do dość bolesnych.  Ale - można chować się pod kanapą, a dla najbardziej zestresowanych mam wodę w kubeczku i poduchę do tulenia.
Czytanie scenariusza. Fot. Syrena Pictures.
W tym miejscu chciałabym oficjalnie i uroczyście podziękować wszystkim uczestniczącym - zarówno Autorom (mam nadzieję, że skorzystali), jak i czytającym Aktorom, którzy debiutowali w takich sesjach i dali radę - choć liczę, że w przyszłym roku będą bardziej rozmowni :). Dzięki także dla zacnej Publiczności, której opinia jest nieoceniona, wszak są zwykle pierwszymi osobami, które słyszą te teksty na żywo i z boku, i zawsze mają mnóstwo świetnych komentarzy. Z dyskusji, które wywiązują się po każdym czytaniu, i które mniej lub bardziej udolnie koordynuję, sama bardzo wiele się uczę, mam więc 2w1 i korzystam niecnie na bęckach, które zbierają autorzy.
No dobra, przesadzam z tymi bęckami, bo zawsze jest konstruktywnie i sympatycznie, dużo pochwał leci, czasem nawet za dużo, a krytyka jest konstruktywna, kulturalna i poparta kolekcją pomysłów rozwiązania problemu.
Tiszert pracowniczy mój najulubieńszy.
Podsumowując część pierwszą - dobrze było, będzie lepiej, mam nadzieję, że mimo mojego pracowniczego tiszerta, chusteczek w nosie i motorka w tyłku skarg za wiele na mnie nie wpłynie :).
Część druga, czyli (chwila liczenia na palcach, matematyka nigdy nie była moją mocną stroną) 18 spotkań, wykładów i warsztatów, z czego na walnej większości byłam, ponad 20 inspirujących, mądrzejszych niż ja osób, które zechciały podzielić się kawałkiem swojej wiedzy i historii, kilkadziesiąt zapisanych notatkami stron i kilkadziesiąt godzin chłonięcia wiedzy plus krótkie przerwy na zawieranie licznych i owocnych mam nadzieję znajomości. Gdy siadłam do tego tekstu (przedwczoraj...) miałam plan wybrać po jednym spotkaniu z każdego dnia i opisać szczegółowiej, ale gdzieś w międzyczasie rozmył mi się sens tegoż.
Zadowolę się więc starą dobrą improwizacją.
Warsztaty "Jak przygotować się do Pitch Fiesty".
Głos producenta. Fot Instagram
W tym roku tak jakoś wyszło, że mniej było spotkań stricte odnośnie warsztatu scenarzysty, nie było gościa, który zdradziłby swoją metodę na pisanie scenariusza w 7-8-12-24 krokach (poza świetnym wykładem Agnieszki o trzech aktach, jeno dobrze mi już znanym). Trochę mi tego brakowało, ale też nacisk położony na sprawy współpracy scenarzysty z producentem, pitchingów (pitching jest to krótkie spotkanie scenarzysty z producentem celem zainteresowania go swoim projektem) i kwestii finansowych pokazał chyba, gdzie mamy braki i w czym tkwią nasze, jako wannabe scenarzystów, słabości. Już w pierwszy dzień festiwalu odbyły się, oprócz spotkania z producentką "Idy" Ewą Puszczyńską i tradycyjnego już Targowiska Twórczości prowadzonego przez Maćka Ślesickiego, warsztaty "Przygotowanie do Pitch Fiesty", których byłam straszliwie ciekawa, póki nie okazało się, że przy nich pomagam (zresztą ochoczo bardzo). Po szybkim wstępie teoretycznym nastąpił pokaz praktyczny, w którym zademonstrowałam jak nie należy się zachowywać podczas "pięciominutowej randki z producentem". Okazało się, że parodiowanie wszystkich najgorszych możliwych zachowań podczas pitchingu wryło mi się w pamięć co najmniej tak dobrze jak licznie zgromadzonej publice. Moim zdaniem świetny pomysł - teoria w postaci notatek na marginesach umknęłaby szybko, przerysowana scenka sprawiła pewnie, że niejedna osoba zatrzyma się w pół słowa (ja bym się zatrzymała). Fun plus duża dawka praktycznej wiedzy dla wszystkich - chętnie to powtórzę.
Tempo znikania wina podczas wieczornej części półoficjalnej świadczyło o dużej frekwencji. Po kanapkach zostało tylko mgliste wspomnienie i pół pomidorka koktajlowego.
Konrad Aksinowicz pokazuje działanie mądrego programu.
Fot Instagram
We wtorek odbyło się jedno z najbardziej oczekiwanych przeze mnie spotkań - Konrad Aksinowicz opowiadał o swojej drodze do sukcesu. Poznałam mnóstwo praktycznych metod, o których, choć teraz wydają mi się oczywiste, nie miałam zielonego pojęcia. Booklety, previsy, przydatne programy, wszystko na przykładzie doświadczeń własnych. Samą swoją osobą inspiruje i zachęca do tego, żeby wziąć się do roboty, pokazuje, że da się, wystarczy naprawdę tego chcieć.Trzygodzinne spotkanie zleciało jak jedna chwila, po raz pierwszy uczestniczyłam w warsztatach prowadzonych przez Konrada, ale mam ogromną nadzieję, że nie ostatni.
Wtorek całkiem fajnie opisała Kasia na swoim blogu, co daje mi wygodną wymówkę do skrócenia nieco tych moich i tak zbyt długich wynurzeń, bo zgadzam się z nią w 100% (no, poza kawałkiem o Bukowskim, którego nie lubię).
Bodo Kox wraz ze swoją mimiką.
Fot. Syrena Pictures.
W środę niestety choróbsko mnie położyło, i dotarłam dopiero po południu (braki łatwo było nadrobić dzięki streamingowi online). Bodo Kox znów poruszył temat pitchingów - nie powiedział wprawdzie nic, czego bym już nie wiedziała, ale było prześmiesznie, wydaje się być przefajną osobą, z którą na luzie poszłabym na piwo.
No i na deser pożywka dla mojego pierwiastka feministycznego, czyli panel o kobietach w kinie. "Kino to nie jest zabawa dla małych dziewczynek" padło gdzieś  z tyłu sali, podobno jako dowcip, jednak nie rozbawił towarzystwa. Mnie też nie. Do wojujących feministek mi daleko i nie miałam jeszcze negatywnych doświadczeń z racji płci, ale temat siłą rzeczy jest mi bardzo bliski. Dyskusję znalazłam jako, znów, wielce inspirującą, odkryłam też, że mimo pisania głównie o babach mam problem z konstruowaniem postaci bab. Liczę, że nowo nabyta książka u miłego pana z wydawnictwa pomoże mi rozwiązać wiele problemów, bo braki w wyrazistych postaciach kobiecych niestety są mocno zauważalne (i u mnie, i w ogóle).
Babski panel. Fot. Syrena Pictures.

Czwartek zaczął się... ciekawie. Oprócz tego, że na samo słowo "poczytny" jeszcze przez jakiś czas będzie mi wracał tik nerwowy w prawym oku, to zostałam fanką. Bloga. Poczytnego, zresztą. W trzy wieczory pochłonęłam go w całości, polecam. A zaczęło się właśnie od czwartkowego spotkania z Arturem Wyrzykowskim, celem analizy filmu "Body/Ciało". Byłam ciekawa, ale i mocno nieufna - z jednej strony do polskich filmów z założenia podchodzę jak pies do jeża, z drugiej, niekoniecznie przekonywała mnie idea krytykowania scenariuszy z linijką w ręce. Dla mnie jednak okazało się to być bardzo cenne, bo mam brzydki zwyczaj podchodzenia do filmów w ogólności zbyt bezkrytycznie i "nieanalizatorsko". Taka ilość pytań "po co" i "dlaczego" ma dla mnie silne walory edukacyjne. Samo spotkanie troszkę za bardzo się rozeszło w spory między analizą a interpretacją, a ja niestety zgadzałam się z prowadzącym, byłam więc nudnym i cichym uczestnikiem (scena psychodramy w tym filmie jest naprawdę mega. Szkoda że tylko ona). Sporo za to podpatrzyłam, na co zwracać uwagę, jakie stawiać pytania, zarówno przy oglądaniu, jak i przy pisaniu. A w sumie chyba o to chodziło.
Julian Friedmann. Fot. Syrena Pictures.
Potem wróciliśmy do "Idy" i spotkaliśmy się na krótko z krytykiem Łukaszem Maciejewskim, przemiła osoba i jedyny przedstawiciel swojej branży podczas festiwalu. Na resztę dnia wróciliśmy w temat współpracy scenarzysta-producent, najpierw podczas spotkania z Janem Kwiecińskim z Akson Studio, potem zaś z Julianem Friedmannem. Nie mogłam niestety zostać do końca, bo moja sesja czytania czekała, a szkoda, bo dowiedziałabym się, jak robić kasę na pisaniu scenariuszy ;).
Piątek, ostatni dzień, bardzo intensywny. Zaczął się od wykładu Ronalda Kruschaka o bardzo chwytliwym tytule "Between fate and destiny". Słuchałam, znów, z rozdziawioną buzią, a długopis aż mi się nagrzał od bazgrania notatek. Kino popularne czy familijne jakoś wydają się "nie moją działką", ale jak wiedzę dają, to biorę, zwłaszcza podaną w tak przystępny i sympatyczny sposób. Nawet jeśli nie zacznę na starość pisać o dzieciach i ich pieskach, zdobyta wiedza przyda mi się i przy innych tematach.
Agnieszka i jej trzy akty w pigułce. Fot Instagram
Po tym spotkaniu - wykład Agnieszki Kruk o trzech aktach - podstawowa wiedza w pigułce, wcale mi nie przeszkadzało, że słuchałam tego po raz trzeci. Moim zdaniem od takiego wykładu każdy powinien zaczynać, a potem sobie co jakiś czas przypominać ku pamięci i rozrywce. Ostatnie ćwiczenie piętnastosekundowe ("Napisz coś miłego o osobie obok i daj jej tę kartkę... widzicie jaką przyjemność może dać pisanie?") niemal dosłownie zrzuciło mnie ze stołka. Czasem 15 sekund wystarczy, by dobitnie i z jajem przekazać coś ważnego.
Festiwal zakończyło spotkanie z Tomkiem Wasilewskim. Trochę smętna, trochę w trybie zombie byłam już nieco nieuważna, ale to kolejna mega zdolna osoba, która dążyła do spełnienia swoich marzeń długo i skutecznie. Słuchanie historii jego sukcesu (ale i trudnej drogi do niego) było bardzo budujące. Artysta, wrażliwiec, indywidualista, pisanie intuicyjne i nagroda za scenariusz. Trochę zazdroszczę, bardziej podziwiam.
W przerwie chwila na pamiątkową fotkę z mym dzielnym
towarzyszem (pozdro, Jones!)
Na sobotnią Pitch Fiestę nie poszłam, bo nie miałam niestety z czym, a nauczona na przykładzie własnym poniedziałkowym nieprzygotowana wolałam nie iść, bo śmieszne to było tylko na scenie. Szpital zamiast pisania, Polly nie poleca, 2/10, nadrobię za rok.
Oficjalnym zakończeniem festiwalu było OFF RECORD PARTY, czyli klasyczna integracja przy drinku i piwku w lokalu. Moim zdaniem idea się świetnie sprawdziła, dobrze się było pointegrować i spędzić trochę czasu na luźnych pogaduchach ze starymi (często bardzo starymi...) i nowymi znajomymi. Kto wie, może kolejne wcześniej niż za rok... :)
Odespałam, wypoczęłam, działałabym dalej. Tymczasem, bogatsza o nową lekturę i wiedzę, siadam do pisania :).
Na koniec ogromne podziękowania dla całego teamu organizatorskiego, z którym spędziłam świetny, kreatywny i pracowity czas, a najbardziej Inez za organizację Fiesty i umożliwienie mi bycia jej częścią.

Więcej zdjęć na oficjalnym Instagramie.Na fanpage Script Fiesty, oprócz ogromu zdjęć, także mnóstwo informacji i filmiki idealnie oddające klimat festiwalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz