Żeby nie było, nie jestem frajerem i looserem, też się przemieściłam. Zaszyć się w czeluściach rodzinnej wioski. No i zrobić grilla, oczywiście. No ale nieważne, było minęło, ludzie powrócili do domostw i obowiązków, a ja dalej się zaszywam.
Dziś będzie więc tak bardziej codziennie i relacjonująco. "Drogi pamiętniczku, tak minął mi mój dzień..."
Dzień zaczął się od walki. Leń na lewym ramieniu rzekł takoż: "Obczaj to słonko, słonko, idź po leżak i nie rusz się spod czereśni do wieczora, korzystaj póki się da". Pracuś na ramieniu prawym zaś dźgnął mnie w wyrzut na sumieniu i kazał się zająć czymś produktywniejszym niż obrastanie tłuszczem i rozwiązywanie sudoku (btw nauczyłam się rozwiązywać sudoku. Czyż nie jest to wystarczający sukces?). Nim ta wyimaginowana dwójka zabrała się do walki na gołe klaty w kisielu, postawiłam na kompromis, i urządziłam sobie pod tą czereśnią dekupażową minipracownię.
(tak, tu właśnie udokumentowano tę ciężką walkę) |
(a tak wygląda już właściwy proces TFU!rczy) |
Przerwa na reklamy - klasyczny Bury Kot śpiący na burych schodach. W roli Burego Kota wystąpiła Wiktoria, czyli mój bydlęć najdroższy (jeden z pięciu, ale jak wiemy, im czarniejsze nosisz ciuchy, tym bardziej kochają cię białe koty).
Gdy rameczki i notesy schły pod czereśnią i cudem nie zostały całkowicie obklejone płatkami (wrzucanie zdjęcia sobie daruję, ale zrobiłam, także jakby ktoś miał głęboką potrzebę, mogę podesłać) zajęłam się... a jakże.... obiadem.
Reszta procesu TFU!rczego odbyła się już w domowym zaciszu. Podczas gdy akryle i krakele schły, j posanowiłam wycinać mikroskopijne znaczki z serwetek.
Bo mogę, a co.
Nie obyło się oczywiście bez wypadków przy pracy w rodzaju "Dracula gubi szczękę", "czemu ten akryl ma konsystencję kleju" i odkrycia, że kot Wiktoria, zwany dwa akapity temu "bydlęciem najdroższym" ma nowe, ciekawe hobby - mianowicie, widząc na stole farbę starannie, każdą łapką po kolei w nią włazi, po czym zaczyna latać po chałupie. Gdy usiłowała zrobić to po raz trzeci, na poważnie zaczęłam rozważać mufkę z siwego futerka... Stąd też widoczne na zdjęciu powyżej "suszenie na wysokościach".
Tak się towarzystwo prezentuje na chwilę obecną. Zostało multum upierdliwych drobiazgów do powykańczania i plecki do pomalowania, jak i Klimt czekający smutno na swoją kolej, ale to już jednak jutro. Chyba wyszłam z wprawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz