wtorek, 25 sierpnia 2015

Dziesięć przykazań... lumpeksowicza.

Uwaga.
Dziś będzie wpis bez obraskuf.
Improwizując spróbuję stworzyć dziesięć złotych zasad łażenia po lumpeksach, jako weteran z wieloletnim doświadczeniem :P.Może powinnam w ogóle zacząć organizować kursy i trzepać na tym grubą kasę?
Fakt faktem, po lumpach łażę hobbystycznie od lat (jedni zbierają znaczki, inni łażą po punktach odzieży używanej... ot, różnorodność społeczeństwa). Do tego stopnia, że ciuchów mam już pewnie ze cztery tony i prawdopodobnie ktoś kiedyś znajdzie moje zwłoki i w rubryczce "Przyczyna zgonu" wpisze "Uduszona odzieżą". Drugim efektem ubocznym tej formy rozrywki jest fakt, iż nie jestem już w stanie kupować w normalnych sieciówkach - takie toto drogie, takie nudne, takie... bylejakie. Bleh.
Wadą jest, że to uzależnia, a adrenalinka polowania powoduje, że łatwo wylądować z czterema kartonami zbędnej odzieży w piwnicy i pustym portfelem (nie przesadzam).
Nad zaletami lumpeksowania nie będę się rozwodzić, nie czas na to i miejsce. Zakładam, że jak już ktoś tu wlizie, to po lumpkach łazi/chciałby łazić, ale nie umie i duszą i sercem pragnie ratunku i porady w kwestii tej skomplikowanej sztuki. Nie podrzucę też swoich ulubionych adresów - głównie dlatego, że żadna kucharka sekretów swoich przepisów nie zdradza :P, ale poza tym także dlatego, że lumpki zmiennymi są (zarówno w kwestii pojawiania się i znikania, jak i asortymentu - bywa, że się "psują" lub w ujowatym, zdawałoby się, przypadkiem się wyłapie perełkę), a każdy człek potrzebuje czegoś innego, i te, które są cacane dla mnie, mogą być kompletnie nieinteresujące dla kogoś innego (kto, na przykład, szuka markowej odzieży w dobrych cenach, a nie kapeluszy).
Okej, to teraz czas na 10 przykazań lumpeksowicza (totalnie improwizowane, kolejność przypadkowa).

piątek, 14 sierpnia 2015

O "tfp" słów kilka. Tak, ja też.

Wokół sławetnego "te ef pe" narasta ostatnio taka ilość stężonego absurdu, i to atakującego z obu stron barykady, że nie wytrzymię i też wyrażę swą szlachetną opinię w temacie. Bo im więcej ogłoszeń na fejsiuniu widzę, im więcej wiadomości dostaję i im więcej rozmawiam ze znajomymi, tym niżej mi tzytzki opadają i tym bardziej trafia mnie szlag. W każdym wypadku z nieco innego powodu, ale każdy sprowadza się do jednego - ludzie nie mają pojęcia co to jest tfp tudzież używają tego zwrotu do cyckania innych ludzi na potęgę.
Inna kwestia, że ludzie się cyckać często dają.
Sama idea tfp wydawałaby się prosta jak budowa cepa. Ale że nie od dziś wiadomo, że "Idiokracja" to nie komedia, tylko bardzo trafna obserwacja, coraz większa część ludzkości totalnie tej oczywistości nie kuma (albo, co gorsza, kuma i z premedytacją wykorzystuje głupotę innych. Fe, nieładnie). Otóż, tfp mamy wtedy, gdy dwie osoby (lub wiency) reprezentujące podobny poziom i mające równy wkład w sesję, umawiają się na foteczki, które obu stronom (lub wiency) przyniosą podobne, raczej niefinansowe korzyści. Czyli rozbudowujemy sobie portfolio, zbieramy lajki na fejsiuniu tudzież lubciamy podobną estetykę, mamy zayebisty koncept i robimy zdjęcia for fun. Proste, prawda? Fotograf wnosi swoje umiejętności cykania fotek i sprzęt, modelka wnosi swoje umiejętności wyginania się i robienia min, swój wygląd (w teorii zadbany i ładny) i zwykle kawałek swojej szafy.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Nowości ciuchowe vol.1

Pomiędzy dziewięcioma napoczętymi miesiąc temu mundrymi, ambitnymi postami pełnymi (w planach) celnych wniosków, obserwacji i inszych spostrzeżeń na temat światka fotograficznego, filmowego i światka w ogólności (kiedyś je skończę), w oczekiwaniu na "wenę" i korzystając, że wreszcie nie jestem wampirem zapiekanym w sosie własnym - przylansuję się szafą. Tzn nowościami w tejże, albowiem Lumpexia, Bogini Odzieży Używanej W Dobrym Stanie I Polowania Na Okazje Życia była w ostatnich miesiącach dla mnie bardzo łaskawa i udało się za relatywnie całkiem przyjemny pieniążek wzbogacić biedne, przeciążone szafy o kilka perełek (szafy wkrótce założą związek zawodowy i w ramach strajku przygniotą mnie śmiertelnie stosem ciucha) (proszę nie pytać, gdzie udało mi się zdobyć kiecuchy, żadnej nie znalazłam w H&M :P Część wyszperana w lumpeksach, część w internetach na allegrach i vintage-wyprzedażach online. W większości przypadków, co gorsza, nie pamiętam które gdzie :P ).

środa, 5 sierpnia 2015

No valid is broken - Castle Party 2015 vol. 2

Na fali dorocznych, tradycyjnych pocastlowych gównoburz "fani muzyki" vs. "lansiarze", zainspirowana typowym morzem narzekań na wrażenia odzieżowe, postanowiłam yebnąć post odzieżowy.
Nie no, dobra, żartuję, i tak miałam go yebnąć. Ale poczułam się zmotywowana.
Swoją drogą tradycja owa jest dla mnie tyleż zabawna, co i niepojęta. Rok  rok pojawia się ten sam temat, odkąd pamiętam historią lansiarstwa mego (a i w sumie przed, albowiem exexex wyrwany podczas pierwszego mojego Castla uważał, że jedyną słuszną formą zabawy na zamku jest stanie na dziedzińcu w spranym polarze/tiszercie, z założonymi rękami i marsową miną, w absolutnym bezruchu. Wszelkie elementy tańca i nieworkowatej odzieży godne są głębokiej ghothytziej pogardy. Ah, młodości, nie wracaj jednak przypadkiem). "Pozerzy", "lansiarze", "przebierańcy", "przyjeżdżają tylko polować na paparazzi" i kilometrowe elaboraty o tym, jak to oni gardzą i jak to oni nie rosumią i w ogóle na psy schodzi, panie, cała ta subkultura, # scenaumiera i chodźmy na basen. Nie ogarniam mym małym rozumkiem co komu przeszkadza i co kogo obchodzi, co inni robią na festiwalu... nawet jeśli faktycznie jest grupa osób przyjeżdżających li i tylko na lans - na wszelkich bogów i różowego jednorożca też - co komu do tego?
Tak czy siak, dało się odnotować dwie prawidłowości potwierdzone kilkoma latami wnikliwych apolonowych obserwacji.
1) Hejt jest totalnie jednostronny. Jak żyję nie widziałam, żeby zwyubierańcy pisali posty w stylu "O masakra, ten koleś w tych dżinsach wygląda jak obwieś", "a ci to tylko by na polu siedzieli i chlali" czy cokolwiek.
2) Wszelki "dialog" zwykle kończy się wraz z chwilą, kiedy to pojawia się temat okołokoncertowy, i jedyne, co potrafią powiedzieć to "Paradise Lost!" (tudzież odpowiednik haedlinerowy z lat minionych) i okazuje się, że kiedy to lansiarscy lansiarze bujali się pod sceną, okazjonalnie robiąc sobie przerwę na fotki, "fani muzyki" do 20 pluskali się w basenie, bo znajomi, piwerko, upał, niechcesię, "alesięwczorajnayebałemhehe". I żeby nie było, że piję do mieszkańców pola namiotowego jako takich, bo, jak mniemam, jest to jednak hałaśliwa mniejszość (as always). Zresztą, nawet jeśli ktoś się pluska do 20 i wyłania się tylko na headlinera... wisi mi to. W zasadzie, póki nie sika mi się na głowę (w przeciągu 12 lat niestety dwa incydenty bolkowskie z moczem w roli głównej :( ), nie łapie za cycka i nie próbuje obić mordy - jest mi doskonale obojętne w jakim konkretnie celu i odzieniu kto przybył.
Tylko bardzobardzo usiłuję rozgryźć, czemu innych tak bardzo interesuje (boli?) mój cel i przyodziewek :P.
Ale, ad rem, bo się Apolon rozpisał dygresją.